Wszyscy znają albo powinni znać ten cytat z Sienkiewiczowskiego „Potopu”. Dla pozostałych – przypomnienie:
„…- Tedy słuchajże mnie, panie Kuklinowski – jesteś szelma, zdrajca, łotr, rakarz i arcypies! Masz dosyć, czyli mam ci jeszcze w oczy plunąć?
– Co to?… Jak to?… Słyszęż ja dobrze?
– Masz psie dosyć, czyli chcesz, bym ci w oczy plunął?….”
„…- Prywatnemu, nie posłowi!…
Jakże bliska jest mi pogarda Kmicica wobec Kuklinowskiego. Jak bardzo dziś czuję się podobnie, jak mógł czuć się Kmicic pod Jasną Górą. Jedynie nazwisko Kuklinowskiego bym zmienił i dodał kilka innych. Ale o tym za chwilę… A teraz napiszę tylko, że ja tego nie rozumiem!!!
Nie rozumiem, naprawdę. Jak można było tak koncertowo spieprzyć coś, co miało tak fundamentalne znaczenie dla przyszłości Polski? To nie była tylko polityczna rozgrywka — to była gra o niezależność sądów, wolność mediów, prawo do prywatności i ochronę instytucji, które jeszcze nie zdążyły się całkiem rozpaść. To była ostatnia, być może szansa, by zahamować proces dryfowania Polski w kierunku miękkiej dyktatury podszytej patriotyczną watą i medialnym bełkotem.
Wybory prezydenckie 2025 nie były zwykłymi wyborami. To nie była polityczna rutyna, świeża porcja agitacji, kolejna odsłona sejmowego kabaretu. To była walka o to, czy Polska skręci ostatecznie w stronę cynicznej autokracji, czy może jednak spróbuje zawrócić ze zjazdu w kierunku systemowej zapaści. Mieliśmy realną szansę. Był jeden kandydat, który miał szanse wygrać z Karolem Nawrockim w drugiej turze. Rafał Trzaskowski. Prezydent Warszawy, człowiek może i nieidealny, ale z rozpoznawalnością, zapleczem, umiejętnościami. Kandydat kompromisu, jedyny, który mógł przeciągnąć wahających się wyborców i zagwarantować przetrwanie resztkom racjonalnej demokracji.
A więc komu mógłbym w twarz zacytować Kmicica? W myśl zasady – prywatnemu, nie posłowi.
Zastanówmy się co w tych wyborach zrobili koalicjanci? Wyszli z szabelkami na własnego sojusznika. W świetle reflektorów!!! Rozpoczęli wojnę domową wśród tych, którzy teoretycznie chcieli tego samego: zakończenia epoki populizmu i ślepej centralizacji władzy.
Słuchałem debat i nie wierzyłem. Słyszałem jak Szymon Hołownia nie tylko dystansował się od Trzaskowskiego, ale w jednej z debat zarzucił mu brak wiarygodności, mówiąc: „To nie może być tak, że ktoś przypomina sobie o obywatelach tylko wtedy, gdy startuje w wyborach”. Hołownia odcinał się od Trzaskowskiego, wręcz sugerował, że to on jest twarzą „starej polityki”.
Adrian Zandberg, który jeszcze niedawno deklarował konieczność wspólnego frontu, w kampanii skupił się na wytykaniu Trzaskowskiemu „braku wiarygodności socjalnej” i „liberalnego snobizmu”, jakby głównym przeciwnikiem lewicy była Platforma Obywatelska, a nie kandydat obozu autorytarnego.
Magdalena Biejat z kolei zamiast wzmacniać przekaz o potrzebie jedności, wbijała szpile za pomocą komentarzy o „niespełnionych obietnicach Warszawy” i „klimacie neoliberalnej obojętności”. Jakby naprawdę nie rozumiała, że jej zgrabne złośliwości to nie była krytyka – to było paliwo dla kampanii Nawrockiego.
To nie były różnice poglądów. To był festiwal egocentryzmu, całkowicie oderwany od realiów zagrożenia, jakie niósł ze sobą ewentualny triumf Nawrockiego. W momencie, gdy stawką była przyszłość podstawowych swobód obywatelskich, niezależność sądownictwa i miejsce Polski w strukturach zachodnich, spieranie się o niuanse programowe było jak kłótnia o firanki na Titanicu.
Każdy chciał „się pokazać”, każdy budował sobie markę, gotując podwaliny pod 2029 rok, jakby kompletnie nie zdając sobie sprawy, że do tego 2029 może nie być już żadnej wolnej kampanii.
Efekt? Karol Nawrocki, nowy prezydent RP. Człowiek, którego doradcą do spraw edukacji jest facet wierzący w chemtrailsy. Człowiek, który chce „odpolitycznienia sądów” przez ich podporządkowanie jednej partii. Karol Nawrocki, który dostał prezent w postaci skłóconej, rozbitej, kłócącej się opozycji, tak pochłoniętej wewnętrznymi porachunkami, że nie zauważyła, że wojnę przegrała zanim rozstawiła oddziały na polu bitwy.
Nie rozumiem. I nie kupuję tych wszystkich deklaracji poparcia w drugiej turze. Bo tej drugiej tury, w której Trzaskowski miałby realne szanse, po prostu tak naprawdę nie było. Bo Wy, pseudo politycy, nuworysze w politycznych rozgrywkach, po prostu pogrzebaliście kandydaturę Trzaskowskiego swoimi słowami i czynami. Publicznie skopaliście na debatach kandydata, który mógł się przeciwstawić dojrzewającej od lat w Polsce autokracji. Tak! Wy!!!!
Tak więc nie rozumiem, jak ktoś mieniący się patriotą, może zaprzepaścić szanse kandydata reprezentującego te same wartości na rzecz kolejnych live’ów, wyświetleń i słupków w wewnętrznych rankingach? Na rzecz tego, żeby kraj nie zamienił się w podrygującą w rytm wybijany przez Kaczyńśkiego atrapę republiki?
Koalicjanci, Cholera!!!
Tacy co sprzedali Polskę i własne przekonania za lajki na X-ie. Panie Hołownia, pani Biejat, panie Zandberg, inni… To do was kieruje ten cytat. I bynajmniej nie ku pokrzepienu waszych serc. Bo pół Polski wie, że zniszczyliście ich nadzieje, pogrzebaliście pragnienia i przyczyniliście się do – obecnie całkiem możliwego – upadku kraju!
– Tedy słuchajcież mnie, mości politycy – jesteście szelmy, zdrajcy, łotry, rakarze i arcypsy! Macie dosyć, czyli mam wam jeszcze w oczy plunąć?
– Prywatnym, nie posłom!…
Słowami Sienkiewicza, nie własnymi. Ale jakże te słowa tu bardzo pasują!
I tak zapamiętam te wybory. I na zawsze w moich wspomnieniach ten cytat będzie im towarzyszył.
Opublikuj komentarz