Błazenada. To właściwe słowo na opisanie politycznego teatru, którego centralną postacią jest Sławomir Mentzen. Jego ostatni akt, odegrany pod Bramą Brandenburską, nie był żadnym patriotycznym zrywem, a jedynie żałosną próbą podbicia słupków popularności. Był to spektakl tak tani i przewidywalny, że wywoływał jedynie zażenowanie. Przynajmniej u tych ludzi, którzy używają mózgu do czegoś więcej niż oglądania tiktoków. Mentzen palący race w Berlinie i przypominający o ofiarach wojny sprzed 85 lat to tylko spektakl obliczony na poklask tej części widowni, która myli politykę z naparzanką w internecie. Prawdę ze zręcznie podanym na pięknym talerzu kłamstwem ubranym w głośne i chwytliwe hasełka.
Trzeba więc postawić sprawę jasno. Każdy, kto w obecnej sytuacji geopolitycznej wbija klin między Polskę a naszych kluczowych sojuszników, działa na szkodę naszego państwa. A to prowadzi do pytania, które samo ciśnie się na usta, gdy obserwuje się te poczynania: czy to jest efekt skrajnej, politycznej głupoty, czy może już świadoma robota na rzecz Kremla? Trzeciej drogi nie ma. Albo się jest idiotą, który niebezpieczeństwa nadciągającego ze wschodu nie dostrzega, albo jest się płatnym lub ideologicznym agentem Putina.
Berlińska ustawka to modelowy przykład tej dywersji. W momencie, gdy Rosja stanowi egzystencjalne zagrożenie dla Europy, a jedyną odpowiedzią jest solidarność Zachodu, Mentzen odpala race, by medialnie antagonizować Niemcy. Robi to, bo wie, że antyniemiecka nuta zawsze dobrze się sprzeda wśród jego elektoratu. Nie ma znaczenia, że to Niemcy są filarem NATO i UE w Europie, że ich wsparcie jest nam niezbędne do odstraszania Rosji. Liczy się tylko krótkoterminowy zysk polityczny, lajki i udostępnienia. Takie działanie to nic innego, jak prezent dla Putina, zawinięty w biało-czerwoną flagę.
I niestety to nie jest odosobniony incydent. To stały, konsekwentny wzorzec działania. Wystarczy prześledzić publiczne wypowiedzi Mentzena, by zobaczyć spójną, niepokojąco zbieżną z kremlowską narracją linię.
Gdy cała Polska zjednoczyła się w pomocy Ukrainie, z obozu Konfederacji zaczęły płynąć hasła o „stop ukrainizacji Polski”, podsycające niechęć do uchodźców. To kalka z rosyjskiej propagandy, próbującej skłócić Polaków i Ukraińców.
Gdy ważyły się losy wsparcia militarnego dla Kijowa, z tych samych ust płynęły wątpliwości co do sensu tej pomocy, powątpiewanie w siłę NATO i Unii Europejskiej. Sławomir Mentzen publicznie podważał wiarę w to, że Europa nas obroni, osłabiając zaufanie do filarów naszego bezpieczeństwa. To jest dokładnie to, co Władimir Putin chce słyszeć i co jego agenci wpływu próbują zaszczepić w zachodnich społeczeństwach – nieufność i poczucie osamotnienia.
Mentzen – trzeba mu to przyznać robi to bardzo sprytnie. Antyniemiecką i antyeuropejską narrację przeplata z krytyką wobec rządu, zarówno tego, który obecnie ma większość parlamentarną jak i wobec tego, który miał ją do niedawna. A przecież wiadomo, że jak ktoś krytykuje rząd, to w oczach standardowego obywatela Polski – mówi prawdę i do tego jest patriotą. Czyż nie?
Inny przykład: gdy cały świat nakładał na Rosję sankcje, pojawiały się głosy relatywizujące rosyjskie zbrodnie i kwestionujące sens ekonomicznych restrykcji, co jest przecież kluczowym postulatem Moskwy. I skąd te głosy pochodziły. Oczywiście od konfederatów.
Ten sam mechanizm, ta sama metoda, ale kolejny przykład. Niedawno Robert Bąkiewicz i jego świta „bronili” zachodniej granicy przed nieistniejącym problemem migrantów, rozpętując medialną histerię. Wystarczyło, by jeden reporter z portalu Goniec pojechał na miejsce z kamerą i obnażył całą tę hucpę. Teatr absurdu upadł. Problem zniknął, ponieważ nigdy go nie było poza głowami organizatorów. I ich wyznawców.
Mentzen w Berlinie robi dokładnie to samo – tworzy symboliczny konflikt, by zbijać na nim kapitał polityczny.
Brak konsekwencji za takie szkodnictwo rozzuchwala. Bąkiewiczowi się upiekło, więc Mentzen czuje się bezkarny. Wie, że może prowadzić swoją grę, bo nikt nie pociągnie go do realnej odpowiedzialności. Może oszukiwać swój elektorat, karmić go kłamstwami i manipulacjami.
Ale nie oszuka historii. Historia to surowy sędzia, który nie dba o zasięgi w mediach społecznościowych. Kiedy opadnie dym z rac, a internet zapomni o kolejnym prowokacyjnym wpisie, pozostanie tylko naga prawda. Prawda o politykach, którzy dla własnej popularności byli gotowi narazić na szwank bezpieczeństwo własnego kraju. Kraju, o którym tyle mówią w zdawałoby się patriontycznym uniesieniu, a który starają się osłabić.
I kiedy, nie daj Boże, przyjdzie prawdziwa próba, kiedy Rosja zdecyduje się na kolejny ruch, a Polska, osamotniona i skłócona z sojusznikami, zostanie sama – czyja to będzie wina?
Po trosze nasza, bo pozwoliliśmy, by tacy ludzie mówili w naszym imieniu. Ale przede wszystkim ich. Tych krótkowzrocznych, politycznych szkodników. Wichrzycieli, którzy wykorzystując tanie triki z podręcznika z psychologii, potrafili przekonać tłumy do działania na szkodę Polski. Tych…
Idiotów? Czy może jednak zdrajców? Bo patrząc na spójność ich działań z interesem Kremla, patrząc na spójność narracji i niewątpliwą inteligencję Mentzena coraz trudniej jest wykluczyć tę drugą, znacznie straszniejszą możliwość.
Opublikuj komentarz