Polityka, wbrew temu, co sądzą idealiści, rzadko jest domeną rozumu. O wiele częściej to targowisko emocji, gdzie najcenniejszą walutą jest gniew, a najskuteczniejszym narzędziem – umiejętnie modulowany głos.
Wyobraźmy sobie scenę. Naród czuje się zagubiony, zdradzony, pozbawiony dumy. Gospodarka kuleje, a przyszłość jawi się w ciemnych barwach. I wtedy na scenę wkracza On. Nie wchodzi, on ją zdobywa. Zaczyna mówić cicho, niemal intymnie, jakby dzielił się tajemnicą z każdym słuchaczem z osobna. Opowiada im o ich własnym bólu, o ich niespełnionych marzeniach i o wielkości, która została im odebrana.
Potem ton rośnie. Głos staje się twardszy, oskarżycielski. Palec zaczyna swój taniec w powietrzu, wskazując winnych. Zawsze są winni. Jakaś mniejszość, jakaś „obca siła”, jakieś elity oderwane od „prawdziwego ludu”. Recepta jest prosta jak budowa cepa: oczyścić naród, zewrzeć szeregi, odrzucić to, co inne i słabe. Logika znika, zastępuje ją potężny ładunek emocjonalny. Każde zdanie to młot wbijający w głowy prostą dychotomię: my i oni. Dobro i zło. Siła i zgnilizna.
Finał to już czysta histeria. Spektakl gniewu i obietnicy. Głos-bat, który smaga wrogów i pokrzepia swoich. Tłum nie słucha już argumentów, on chłonie energię. Czuje jedność w nienawiści i nadzieję w obietnicy zemsty przebranej za sprawiedliwość. Wychodzą z wiecu naładowani, z poczuciem misji. Wreszcie ktoś ich zrozumiał. Wreszcie ktoś dał im prostego wroga i prosty cel.
Brzmi znajomo? Ten konkretny scenariusz, w swojej najstraszniejszej, najbardziej krwawej formie, zmaterializował się w postaci, której imię do dziś budzi grozę. Ten aktor miał na imię Adolf Hitler.
To on, po upokorzeniu Niemiec traktatem wersalskim i w chaosie Republiki Weimarskiej, wszedł na scenę z dokładnie tym samym scenariuszem. Wykorzystał frustrację, biedę i narodowe kompleksy. Dał Niemcom wrogów: Żydów, komunistów, zepsutych liberałów. Obiecał im Tysiącletnią Rzeszę, zemstę i powrót do mitycznej germańskiej chwały. Jego przemówienia, analizowane dzisiaj na chłodno, są podręcznikowym przykładem manipulacji. A jednak działały. Działały tak skutecznie, że zaprowadziły go na szczyty władzy, a świat na skraj zagłady.
I tu dochodzimy do momentu, w którym felietonista powinien zamilknąć, by nie zostać oskarżonym o sianie paniki. Ale nie zamilknę. Bo prawda jest niewygodna. Wielu współczesnych polityków stosuje podobne zabiegi retoryczne, wielu ma wręcz niebezpiecznie podobne poglądy i, niestety, wielu odnosi dzięki temu polityczne sukcesy. I to grono, co przerażające, wcale się nie kurczy. Wręcz przeciwnie, ono się poszerza.
Historia nie powtarza się dosłownie. Powtarza się w metodzie. A najgłośniejsze brawa wciąż zbiera ten, kto najgłośniej krzyczy, wskazując palcem wszystkich „winnych” naszej niedoli.
I naprawdę nie trzeba daleko szukać, aby znaleźć przykłady podobnej retoryki i stosowania podobnych trików psychologicznych wśród ludzi, którzy zdobyli lub są w trakcie zdobywania władzy.
Smutne jest tylko to, że dzieje się to w krajach, które przecież tak bardzo ucierpiały w czasie drugiej wojny światowej. Smutne jest, że pamięć ludzka jest taka krótka, a logika oparta na historii nie potrafi przetrwać dłużej niż jedno pokolenie.
Opublikuj komentarz