Gdzieś w latach 60, niejaki John B. Calhoun postanowił przeprowadzić interesujący eksperyment – dać myszom wszystko, czego tylko zapragną. Raj. Eden. Utopijną Myszolandię. Bez drapieżników, bez głodu, bez stresu. Dostatek idealny. Efekt? Po początkowym boomie demograficznym myszy oszalały. Dosłownie.
Agresja. Apatia. Brak opieki nad młodymi. Zaburzenia społeczne. I wreszcie – wymarcie. Ale zanim doszło do tego ostatecznego aktu społecznej autodestrukcji, kolonia przechodziła przez fazy niemalże podręcznikowego upadku. Najpierw był szybki wzrost liczebności – każdy miał miejsce, pożywienie, spokój. Potem – gdy przestrzeń zaczęła się kurczyć – pojawiły się pierwsze symptomy stresu: samce walczyły o dominację, wiele z nich wycofywało się społecznie, popadając w apatię i izolację. Samice z kolei, narażone na ciągłe konflikty, zaczęły porzucać młode lub atakować je. Z czasem cała struktura społeczna się rozpadła: brak było jakiejkolwiek kooperacji, relacje seksualne uległy zaburzeniu, a część osobników spędzała całe dnie na czyszczeniu własnego futerka, nie uczestnicząc już w życiu kolonii. I wreszcie – wymarcie. W środku raju. Nie było wojny, nie było głodu. Był tylko nadmiar i kompletny brak sensu. Tak upadła pierwsza mysia cywilizacja. Wygodnie. W ciszy. Drapiąc się po futerku i nie wiedząc już, po co właściwie żyją.
Nauka – ta znienawidzona przez populistów, pokazała jasno i wyraźnie, że dla myszy raj był w gruncie rzeczy przedsionkiem piekła i pierwszym krokiem do autodestrukcji.
Weźmy inny dość obrazowy przykład. Badania z Journal of Community & Applied Social Psychology, gdzie analizowano, jak lęk przed utratą statusu społecznego i dobrobytu koreluje z poparciem dla prawicowych partii populistycznych. W jednym z badań wykazano, że osoby postrzegające swój status jako zagrożony — nawet jeśli obiektywnie żyły w stabilnych warunkach — częściej popierały postulaty ksenofobiczne i nacjonalistyczne. Z kolei w European Union Politics opisano, jak mieszkańcy regionów, które w porównaniu z innymi zaczęły odczuwać stagnację lub relatywne zacofanie, wykazywali wyższy poziom akceptacji dla populistycznych liderów i narracji antyelitarnej. Oba źródła podkreślają, że kluczową rolę odgrywa nie absolutny poziom życia, ale subiektywne poczucie zagrożenia i niesprawiedliwości. Badania te dość jasno i obrazowo ukazują, że nawet w okresach dobrobytu – a może zwłaszcza wtedy – społeczeństwa dają się wciągnąć w spiralę populizmu i ksenofobii. Nie dlatego, że cierpią głód, nie dlatego, że jest im źle. Dlatego, że jest im dobrze i boją się ów dobrostan stracić.
Co się więc dzieje, kiedy jest tak dobrze, że aż za dobrze? Kiedy człowiek pozbawiony realnych zagrożeń, miast zastanawiać się nad sposobami na przetrwanie, zastanawia się czy kupić jeszcze jeden samochód. Czy może: gdzie wyjechać na wakacje?
W innych badaniach analizujących upadki cywilizacji, przeprowadzanych m.in. przez Jareda Diamonda (autor „Collapse: How Societies Choose to Fail or Succeed”, 2005 Diamond na przykładzie Majów czy mieszkańców Wyspy Wielkanocnej pokazywał, jak społeczeństwa, które osiągnęły wysoki poziom dobrobytu i złożoności, upadały z powodu błędów zarządzania zasobami, nadmiernej konsumpcji i braku zdolności adaptacyjnych. Badania te były prowadzone w różnych środowiskach – od historycznych analiz po modele ekosystemowe – i wykazały, że cywilizacje najczęściej nie upadają z powodu jednej katastrofy, ale serii błędnych decyzji podejmowanych w czasie pozornego spokoju.
Okazuje się więc, że kluczowym czynnikiem nie jest rzeczywista bieda, lecz poczucie względnego niedostatku lub niesprawiedliwości. Nie chodzi o to, że masz mało – chodzi o to, że inni mają więcej. I że ktoś może nam nasze zabawki odebrać.
We współczesnych przekazach medialnych, często mówi się o tożsamości narodowej. O korzeniach. O zagrożeniach dla owej tożsamości. Zastanówmy się zatem czym właściwie jest ta mityczna „tożsamość narodowa” we współczesnym świecie? Czy to faktycznie zbiór wartości, wspólnych doświadczeń i kulturowej ciągłości, czy raczej zasłona dymna dla naszych lęków i uprzedzeń? W nowoczesnym, zglobalizowanym świecie tożsamość narodowa coraz częściej sprowadza się do rytualnego celebrowania przeszłości – zwykle tej tragicznej – i do wzmacniania poczucia wyjątkowości na tle „innych”. To nie wspólne cele na przyszłość definiują dziś „narodowość”, lecz wspólni wrogowie i mitologiczne narracje cierpienia. W praktyce tożsamość ta często służy jedynie jako narzędzie do potęgowania ksenofobii i – co za tym idzie – mobilizacji politycznej. Zamiast łączyć, dzieli. Zamiast inspirować – ogranicza. Zamiast odpowiadać na wyzwania teraźniejszości, zamyka nas w klatce narodowych rekonstrukcji historycznych ukazujących nie naukę na przyszłość, a odrębność, która w globalnej wiosce, którą stał się świat, coraz bardziej staje się pustym sloganem.
W tym miejscu warto przyjrzeć się jeszcze jednemu zjawisku – populizmowi. Populizm to nie tyle konkretna ideologia, co strategia polityczna oparta na podziale świata na „czysty lud” i „zepsutą elitę”. Populiści deklarują, że reprezentują wolę narodu, przeciwstawiając ją elitom, mediom, ekspertom czy instytucjom. Charakterystyczne dla nich są hasła proste, emocjonalne i pełne fałszywej oczywistości: „Make America Great Again” w USA, „Prima gli italiani” (Włosi przede wszystkim) we Włoszech, „Stop the boats” w Wielkiej Brytanii czy „Ungarn zuerst” (Węgry przede wszystkim) na Węgrzech. Wszystkie te slogany grają na tych samych strunach: strachu przed obcym, poczuciu utraty kontroli, tęsknocie za przebrzmiałą i mało realną we współczesności dawną chwałą. Wspólnym mianownikiem jest wskazanie wroga – obcego, Unii Europejskiej, migrantów, elit – oraz obietnica szybkiego, narodowego odkupienia, przy użyciu prostych zdroworozsądkowych metod.
Węgry Orbána, Włochy Salviniego, USA Trumpa czy Brazylia Bolsonaro – wszędzie tam populizm żerował na lękach i frustracjach społecznych. Często tych wyimaginowanych. I wszędzie tam zaczynał się od prostych haseł, a kończył na realnym ograniczaniu wolności obywatelskich, mediów i sądownictwa.
Populizm działa jak pasożyt: żywi się strachem i niepewnością, żeruje na ludzkich obawach i instynktach przetrwania. Wzmacnia poczucie zagrożenia, często sztucznego i proponuje w zamian złudne poczucie bezpieczeństwa. Daje natychmiastową ulgę i poczucie kontroli, ale niszczy organizm społeczny od środka. Najpierw odbiera zdolność krytycznego myślenia. Później – godność. A na końcu – przyszłość.
I nie, nie namawiam do otwarcia granic, wpuszczenia imigrantów z bombami pod kurtką, czy zaorania polskiej gospodarki przez brak odpowiedniej polityki celnej. Namawiam do zdrowego rozsądku.
Ale przecież jesteśmy ludźmi, potrafimy myśleć, dystansować się od populizmu, od prostych haseł na banerach – ktoś powie. Potrafimy liczyć, sprawdzać dane, używać statystyki, uczyć się na błędach innych – populizm nie ma do nas dostępu! Ale czy aby na pewno?
W książce „Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko” Tom Phillips z nieprzyzwoitą precyzją i czarnym humorem pokazuje, że ludzkość uczy się na błędach… ale niekoniecznie i nie do końca. Albo i wcale. Od wypraw krzyżowych, przez wojnę czterdziestoletnią prowadzoną bez przerwy, aż po spektakularną porażkę wprowadzenia królików do Australii – historia świata to w dużej mierze historia źle podjętych decyzji, opartych na przekonaniu, że „tym razem będzie inaczej”.
Phillips przypomina między innymi, jak Adolf Hitler, mając do dyspozycji całą historię wojen europejskich, postanowił powtórzyć błąd Napoleona i również ruszył na Moskwę – w środku zimy, bez odpowiedniego zaopatrzenia, pewien swojej wyższości i geniuszu. Jak się skończyło to dla Hitlera – wszyscy wiemy.
Czy o tym jak w Chinach, w ramach kampanii Mao przeciwko „czterem plagom”, w obliczu klęski głodu, jednym z celów stały się… wróble. Propaganda przekonała społeczeństwo, że ptaki zjadają zbyt wiele zboża. Miliony Chińczyków tłukły w garnki, zabijali ptaki, palili ogniska, po to aby bogu ducha winne ptaki nie mogły wylądować Jak się skończyła ta antyskrzydlata kampania? Gdy wróble zniknęły, eksplodowała populacja szarańczy, której nikt już nie kontrolował. Rezultat? Gigantyczna klęska głodu i grube miliony ofiar.
Ale nie tylko przykłady z książki Philipsa obrazują, jak bardzo czasem uciekamy od realiów w imię idei opartych bardziej na „chłopskim rozumie” niż na logice, historii i argumentacji. Weźmy chociaż prohibicję w Stanach Zjednoczonych. Przekonani o moralnej wyższości trzeźwego społeczeństwa, politycy przeforsowali całkowity zakaz alkoholu – jak się skończyło wszyscy wiemy.
Wielki Kryzys z 1929 roku to kolejny przykład bezmyślności polityków i wiary w proste rozwiązania. W jego początkowej fazie, politycy i ekonomiści powtarzali, że „rynek sam się naprawi” i że nie należy się wtrącać. W efekcie, miliony ludzi straciły pracę i domy, a chaos gospodarczy otworzył drzwi skrajnym ideologiom i przeniósł się na cały świat.
Populizm i chłopski rozum to duet, który bardzo często ignoruje złożoność systemów społecznych i gospodarczych. Gdy więc lud domaga się prostych odpowiedzi, politycy – dla świętego spokoju – je dają. A potem historia się powtarza. Zawsze z tym samym morałem: skrót myślowy to skrót nie tyle do rozwiązania problemu ale do klęski.
Cóż nam to pokazuje? Otóż ludzie nie zawsze myślą racjonalnie. A nawet jeśli potrafią, to rzadko kiedy chcą. Bo myślenie wymaga wysiłku. Sprawdzenia danych, analizy. A mit, czy mem jest wymaga jedynie pokiwania głową i akceptacji czyjegoś przekazu jako swoją filozofię na określony temat.
Za cenę komfortu psychicznego ludzie przejawiają więc tendencję do uproszczeń. Niech tylko ktoś wskaże winnych. Tłum dokona egzekucji – czasem prawdziwej, czasem wyborczej, czasem mentalnej.
Wrogowie prawdziwego narodu. Imigranci. Elity. Lewacy. Soros. Sprzedaż Polski. Obniżenie podatków. Plska dla Polaków. Eurokołchoz. Żydokomuna. Politycy serwują nam proste rozwiązanie wszystkich problemów w zamian za drobnostkę – za nasze głosy. I zapewne to przypadek, że te postulaty bardziej kojarzą się z rozdziałem z Mein Kampf niż racjonalną argumentacją.
W tym wszystkim najbardziej uderza fakt, że wszystkie te mechanizmy sprowadzają nas do tego samego poziomu rozwoju społecznego, który w eksperymencie sprzed pół wieku wykazały myszy. Bo przecież nawet one, zanim się kompletnie rozleciały jako społeczeństwo, przestały się interesować czymś takim jak wychowanie potomstwa. Zaczęły żyć tylko dla siebie. Dla komfortu. Dla momentu. A potem zgasły. Cicho. Bez protestów. Bez rewolucji. Po prostu wymarły. Wymarły niczym imperia, które zaraz po rozkwicie i okresie prosperity zaczynały pękać w szwach. Wszystkie. Jedno po drugim.
Polska to kraj, w którym ludzie żyją w dobrobycie. Polska to kraj, w którym straszy się nas uchodźcami, wyższymi podatkami, wojną z Rosją (to akurat jest całkiem realne), domknięciem systemu (kompletny idiotyzm wykorzystujący ludzką niechęć do sprawdzania faktów). A jednocześnie mami wizją bogactwa, mocarstwa, niemalże wizją Polskiego Imperium. Bo czemu nie? Nikt wam nie da tyle ile ja wam obiecam!
Zbliżają się wybory, a w mediach społecznościowych coraz więcej ludzi powtarza populistyczne brednie przedstawiając ją jako prawdę objawioną. Kandydaci sypią hasłami jak barman chipsami na promocji – za darmo i bez refleksji. Politycy przenoszą się na Youtube albo Tik-toka, bo tam łatwiej można serwować populistyczne bzdury, a i publika jakby bardziej podatna.
A wyborca? Wyborca nie pyta. Wyborca wierzy, że jego kandydat jest rozwiązaniem większości problemów. A zatem: dla dobra kraju i dla własnego dobrobytu. Wyborca czuje się patriotą, czuje się mądrzejszy niż ci „inni”, bo on dostrzega genialność planu polityka, którego ustawił sobie na domowym ołtarzyku. Bo pomyślmy, tak na zdrowy rozum – taki pan Mentzen np., to on przecież tak mądrze mówi i na pewno ma rację. Nieraz się słyszy tego rodzaju argumentację. Prawda?
Zatem, drogi wyborco: zanim wrzucisz kartkę do urny, zrób coś, czego nie zrobiła żadna z myszy z eksperymentu Calhouna – pomyśl. Chociaż raz pomyśl i przeanalizuj fakty nie posługując się zdrowym chłopskim rozumem, a logiką, historią, argumetnacją i nauką. Pokaż że jesteś człowiekiem myślącym i analizującym dane w oparciu o fakty, a nie o puste obietnice!
Bo może być ostatnia szansa, żebyśmy nie skończyli jako kolejne społeczeństwo obrośniętych futrami degeneratów.

Opublikuj komentarz