Siedzę sobie czasem przed komputerem, filiżanka z kawą paruje, a ja patrzę, przez pryzmat najnowszych newsów, na ten nasz ludzki ambaras. I im dłużej patrzę, tym mniej rozumiem, a bardziej się martwię. Niby wiek XXI, niby loty w kosmos, komputery, niby AI, a w ludziach wciąż ta sama, stara nuta głupoty i zawiści.
Słońce praży jakby chciało nam łby poupalać, a zimy takie, że niedźwiedzie zapominają, kiedy w sen zimowy zapaść. Naukowcy, co życie spędzili na badaniu lodu i powietrza, krzyczą na alarm, że nam się chałupa pali. Pokazują wykresy, liczby, dowody. A ludzkość? Ludzkość wzrusza ramionami, dolewa oliwy do ognia i kłóci się, kto ma zapłacić za gaśnicę, której i tak nikt nie zamierza kupić. Bo przecież ważniejsze jest, żeby sąsiadowi na złość zrobić i pokazać, kto tu rządzi. Wolnoć Tomku, w swoim domku…
A jak już przy rządzeniu jesteśmy. Można by mieć nadzieję, że po tysiącach lat zapisanej historii, po milionach trupów, po miastach zrównanych z ziemią, wymyślimy w końcu lepszy sposób na rozwiązywanie sporów niż okładanie się po pyskach. A gdzie tam! Znowu gdzieś walą z armat, znowu powiewają flagi, znowu młodzi chłopcy idą ginąć za interesy starych dziadów, którzy w życiu prochu nie wąchali. Zmieniła się tylko broń, jest celniejsza i bardziej mordercza. Postęp, zaiste, postęp.
W międzyczasie planeta tonie. Nie w wodzie z topniejących lodowców, a przynajmniej nie tylko w niej. Tonie w naszych śmieciach. W plastiku, którego więcej zaraz będzie w oceanach niż ryb.
Puszczę Amazońską, płuca świata, rżniemy na potęgę, żeby mieć gdzie krowy pasać i soję sadzić na paszę dla tych krów. Bo hamburger musi być, choćby się świat miał zawalić.
I w tym całym bałaganie rośnie coś jeszcze, coś paskudnego i dobrze znanego z lekcji historii. Duma. Ale nie ta zdrowa, tylko taka chora, spuchnięta, co każe nienawidzić każdego, kto ma inny kolor skóry, mówi innym językiem albo modli się do innego boga. Znowu maszerują faceci w ciężkich butach, krzyczą proste hasła i obiecują proste rozwiązania. A ludzie, zmęczeni i zagubieni, coraz chętniej tych prostych haseł słuchają, bo wydają się takie kojące w tym skomplikowanym świecie. Partie, które jeszcze dwadzieścia lat temu były na marginesie, dziś wchodzą do parlamentów i rządzą, a ich głównym paliwem jest strach i nienawiść.
A gdzie ludzie szukają dziś prawdy? W książkach, w rzetelnych analizach? No… Nie do końca. Prawdy szuka się w Internecie. A tam prawda jest zależna nie od faktów, ale od ilości kliknięć. Mądrość czerpie się z memów, a wiedzę o świecie z filmików, które trwają trzydzieści sekund. I potem taki mędrzec, co obejrzał trzy memy i jeden filmik, rozsiewa wokół siebie nimb nieomylności, przezentując przy tym pewność siebie, jakiej pozazdrościłby mu niejeden profesor uniwersytetu.
Dyskusja? Wymiana argumentów? Zapomnij. Jest tylko twoja prawda i moja prawda, a moja jest najmojsza. Rzetelna informacja umarła, bo była nudna. Teraz liczy się klikbajt. Tytuł ma walić po oczach, szokować, nie informować. Nieważne, co jest w środku. Ważne, że kliknąłeś. I zanim się zorientowałeś o czym artykuł naprawdę jest, po drodzę zasiliłeś konto portalu, oglądając niechciane reklamy.
Nasuwa mi się takie porónanie świata, do starej kamienicy. Trochę podniszczonej, z odpadającym tynkiem, ale wciąż nadającej się do mieszkania. Tylko lokatorzy jacyś tacy… feralni.
Ci z parteru urządzają sobie regularne bitwy na korytarzu, wybijając przy tym szyby i niszcząc wspólną skrzynkę na listy. Ci z pierwszego piętra wyrzucają wszystkie śmieci przez okno prosto na podwórko, bo nie chce im się zejść do śmietnika. Twierdzą, że to nie ich problem. Na drugim piętrze mieszka rodzina, która postanowiła wyciąć wszystkie drzewa w ogródku, bo liście im na jesieni spadały i grabić trzeba było. Z kolei sąsiedzi z trzeciego piętra bez przerwy majstrują przy głównym piecu w piwnicy, zapewniając wszystkich, że wcale nie jest goręcej, a dym wydobywający się z komina to przecież zaraz znika. Administrator – człowiek z niejaką wiedzą – zostawia kartki z ostrzeżeniami, że fundamenty pękają, a instalacja elektryczna grozi pożarem. Ale lokatorzy zrywają te kartki, bo psują im wystrój klatki schodowej, malowanej w narodowe barwy. Wszyscy czerpią wiedzę o stanie budynku z napisów na ścianach, które każdy może sobie wyskrobać. I każdy jest absolutnie pewien, że napisy, które odpowiadają jego poglądom, to napisy pokazujące stan faktyczny.
Czy my jako ludzkość naprawdę jesteśmy tacy głupi?!?
Naprawdę nie potrafimy dostrzec nic poza własnym czubkiem własnego nosa?
Patrzę więc na tę naszą kamienicę, słucham tych wrzasków, patrzę na to śmietnisko na podwórku i pękające ściany. Na pieńki po wyrąbanych drzewach, na coraz mniej przewidywalną pogodę… Patrzę i się zastanawiam…
I się zastanawiam, jak długo taka budowla postoi, zanim się obróci w ruinę?
I drugie pytanie, ważniejsze może: czy chcielibyście w takiej kamienicy mieszkać? Bo wiecie, licho polega na tym, że my już w niej mieszkamy. I że to jest jedna jedyna dostępna kamienica, w której można mieszkać. I przeżyć.
Opublikuj komentarz