Ładowanie

Prawo czy Uczciwość? Manifest Utraconego Zaufania

Żyjemy w ciekawych czasach – frazes ten, choć wytarty, pasuje do powyborczej rzeczywistości jak ulał. Oto mamy zwycięzcę wyborów prezydenckich, pana Karola Nawrockiego. Jego triumf został oficjalnie ogłoszony, a przewaga, choć najmniejsza w historii III RP, wydaje się bezdyskusyjna: ponad 369 tysięcy głosów.

W naszym, tym realnym świecie jednak nad blaskiem zwycięstwa unosi się cień wątpliwości. Zaczęło się od doniesień z kilkunastu komisji – w Gdańsku, Krakowie, Tychach – gdzie doszło do, nazwijmy to delikatnie, proceduralnych niedoskonałości. Niezręczności o tyle specyficznych, że praktycznie ich jedynym beneficjentem okazywał się zawsze ten sam kandydat – Karol Nawrocki. Głosy, niczym zaczarowane, zawsze wędrowały na jedno konto. Statystyka, nauka tyleż ważna co nie do końca rozumiana, marszczy na te wieści czoło. Zdrowy rozsądek, jej starszy krewny, szepcze, że coś tu jest mocno nie tak.

I w tym momencie na scenę wkracza Prawo. Lecz nie jako symbol sprawiedliwości i uczciwości, lecz po prostu jako zbiór przepisów. Z jednej strony mamy wrzawę w mediach społecznościowych, gdzie większość komentujących (za raportem Europejskiego Kolektywu Analitycznego Res Futura : 61% użytkowników internetu komentujących kwestię ponownego przeliczenia głosów popiera tę inicjatywę, 24% wyraża sprzeciw, uznając oficjalne wyniki PKW za wiarygodne) domaga się ponownego przeliczenia głosów. Nie chodzi im o anarchię, lecz o to, aby rozwiać wątpliwości, aby po prostu nie tyle w świetle przepisów prawa, ale w świetle uczciwości było po prostu sprawiedliwie.

Z drugiej strony stoją prawnicy, którzy z godną podziwu precyzją, w swoim nimbie nieomylności, wykładają nam, dlaczego tak zrobić nie można. Argumenty są żelazne. Przewaga jest zbyt duża, artykuł 82 Kodeksu Wyborczego, destabilizacja, koszty, brak podstaw. Litera prawa triumfuje.

Słucham więc tych prawniczych analiz, oglądam publicystyczne debaty, czytam płomienne wpisy z obu stron barykady. I gdy to wszystko do mnie dociera, gdy próbuję zrozumieć logikę wywodu każdej ze stron, zadaję sobie jedno, natrętne pytanie.

Dlaczego, na litość boską, przed moimi oczami ciągle pojawiają się fragmenty z „Procesu” Kafki?

Bezduszna machina, miele w swoich trybach. Miele uczciwość ze sprawiedliwością, zdrowym rozsądkiem, statystyką… A na końcu z tej machiny wylatują nowe tomy z przepisami na wszystko. I w efekcie prawo i sprawiedliwość przestają być tożsame. Bo prawo to zapisane przepisy, sprawiedliwość to raczej to co bardziej kojarzy się duchem prawa, nie zaś z jego literą.

I tu muszę postawić sprawę jasno. Nie jestem anarchistą. Nie nawołuję do palenia kodeksów na stosach i zastępowania sądów ulicznym wiecem. Wiem, że prawa nie można sobie po prostu ignorować, bo porządek i stabilność to wartości, bez których społeczeństwo grzęźnie w chaosie.

Wszystko to wiem. Ale historia i zdrowy rozsądek uczą nas przecież na wielu przykładach, że czasem, właśnie po to, by bronić fundamentów sprawiedliwości, trzeba bardziej polegać na duchu prawa niż na jego literze. I może warto było by do cholery zrobić kilka przepisów nadrzędnych, które właśnie pozwalają na odwołanie się do uczciwości, nawet, jeżeli jakiś przepis stanowi inaczej.

Żaden, nawet najgenialniejszy zbiór przepisów, nie jest w stanie przewidzieć wszystkich okoliczności, jakie zgotuje nam życie. Prawo nie jest skończonym dziełem, jest wiecznie niedokończonym procesem. A tymczasem księgi z przepisami puchną od nowelizacji, prawnicy stają się coraz ciaśniej wyspecjalizowani w swoich wąskich działkach. I przez tę specjalizację, przez to okładanie się ciasnymi przepisami, zdają się zapominać, po co w ogóle prawo wymyślono. Gdzieś w labiryncie paragrafów gubią sens.

Do cholery – skoro nawet w piłce nożnej wymyślono VAR, aby w wątpliwych sytuacjach móc sprawdzić, jak to tak naprawdę było, to dlaczego w tak ważnym procesie jak wybory w demokratycznym kraju, nie wprowadzono systemu, który pozwala na sprawdzenie jeszcze raz tego, co budzi powszechne społeczne wątpliwości.

Sesn prawa wszak jest prosty. Prawo to umowa. To zbiór przepisów stojący na straży uczciwości i sprawiedliwości. To narzędzie, które ma nas chronić przed siłą, oszustwem i arbitralnością.

W jakim więc do diaska świecie żyjemy, skoro to właśnie narzędzie, w momencie próby, zawodzi? Po co nam prawo, które w chwili, gdy sprawiedliwość jest ukryta pod całą stertą wątpliwości, zasłania się procedurami? Gdzie jest polityczny VAR? Po co nam system, który na krzyk „coś jest nie tak!”, odpowiada z zimną obojętnością: „formalnie wszystko się zgadza”. Przecież tu nie o formalny stan przepisów chodzi, a o sprawiedliwość, lub jej brak. I to o sprawiedliwoś dotykającą każdego obywatela z całego, prawie 40 milionowego kraju!!!

Obserwujemy więc zwycięstwo litery nad duchem. Triumf procedury nad uczciwością. Państwo prawa, które zapomina, że jego fundamentem jest nie tylko prawo, ale i wiara obywateli w jego sprawczość i sens. A zatem – prawo to, czy bezprawie ubrane w płaszczyk utkany ze sprzecznych często przepisów?

Bo przecież można wygrać wybory, można obronić ich wynik w sądzie, można zamknąć dyskusję siłą autorytetu lub siłą pięści. Ale pęknięcie pozostanie na bardzo długo, a może i na zawsze.

I z każdym takim „zwycięstwem” prawa nad sprawiedliwością, będziemy o krok dalej od PAŃSTWA PRAWA, a krok bliżej do PAŃSTWA PRZEPISÓW I BIUROKRACJI.

Kiedy tak patrzę na to wszystko, na te przekrzykujące się strony konfliktu, to robi mi się tak po ludzku smutno. Bo zamiast tryumfu uczciwości mamy tryumf paragrafów. Zamiast sprawdzenia, tak po prostu, jak to było naprawdę z tymi głosami, mamy dyskusję, czy w świetle obowiązujących przepisów, można sprawdzić, czy może nie można. Zamiast dbałości o wzmocnienie wiary społeczeństwa w sprawczość państwa, poddawanie w wątpliwość wszystkiego, co jest jego budulcem.

To ma być prawo do cholery? Zdaje się, że większość polityków zdaje się o tym zapominać, że prawo to w swojej istocie strażnik moralności, który rozstrzyga co jest uczciwe i sprawiedliwe, a co nie jest. Nie zaś chowający się za stertą przepisów tchórz, który może i zna przepisy, ale nie zna wartości sprawiedliwości.

I o ile ja, jak wspomniałem wcześniej, anarchistą nie jestem, o tyle takie podejście do spraw w demokracji najważniejszych – do anarchii może doprowadzić. Ale oddolnie. Bo ludzie, krok po kroku i dzień po dniu, przestaną w prawo wierzyć, a zaczną się go bać i je omijać.

I nie tylko ci z gruntu nieuczciwi, bo ci robią tak zawsze. Ale też ci, którzy w system po prostu stracili wiarę.

I w prawo.

I jesteśmy na dobrej drodze do tego.

A wystarczyłby VAR.

Opublikuj komentarz