Afera z kapci, czyli kto tu jest przestępcą?
Sączę sobie poranną kawę… Już prawie zimna… I sobie myślę o tym co się stało całkiem niedawno.
Bo i stało się. Naród wstrzymał oddech, a komentatorzy polityczni dostali amunicję na kolejny tydzień jałowej paplaniny.
Opublikowano taśmy!
Taśmy grozy! A na nich premier Tusk w prywatnej rozmowie z mecenasem Giertychem mówi… No właśnie, co takiego mówi? Czy zdradza tajemnice państwowe? Czy sprzedaje Polskę za paczkę czipsów?
Nie. Mówi to, co prawdopodobnie połowa Polaków mówi o swoich politycznych przeciwnikach przy niedzielnym obiedzie, a może i o członkach rodziny. Używa słów … hmmm… mocno nieparlamentarnych.
Między nami mówiąc, samemu zdarza mi się się używać słów mocniejszych. I to znacznie. Głównie w domu w rozmowach o polityce z moją żoną, ale też ze znajomymi, a nawet z przygodnie spotkanymi ludźmi, z którymi przypadkiem nawiążę rozmowę. A zdarza mi się takie nawiązywanie rozmów dość często. Towarzyski ze mnie gość… Serio.
No więc tak to już jest, że mamy tendencje do używania słów o mocniejszym często wydźwięku niż to co nam rzeczywiście w głowie siedzi… „Co za debil” mówimy o kierowcy, który gwałtownie przed nami zahamował, „co za idioci” – o uczestnikach programu publicystycznego, „zatłukłbym tą babę” – o urzędniczce, która wszystko robi taaaaaak wooooolno. Ale przecież… Tak naprawdę nie mamy zamiar mordować urzędniczki, kierowcy „debila” nie znamy, a o uczestnikach programu tak naprawdę wcale nie myślimy, że są idiotami.
Na całym świecie przestrzega się koncepcji zwanej „prywatnością rozmowy”. To taka umowa społeczna, że to, co mówimy do przyjaciela, żony czy adwokata, kogokolwiek – to co mówimy do kogoś prywatnie – prywatnym pozostaje. To fundament zaufania. Każdy z nas, proszę państwa, absolutnie każdy, ma święte prawo w prywatnej rozmowie nazwać rzeczy po imieniu, czy nawet mocno przejaskrawić sytuację używając słów znacznie mocniejszych niż się powinno. I każdy z nas często to robi!
Każy z nas ma prawo powiedzieć, że polityk X to „zjeb”, a sytuacja Y jest „popie….ona”.
I ta umowa społeczna o prywatności rozmów prywatnych nie wzięła się znikąd. Prywatność to świętość w naszym świeckim świecie.
Ileż to razy obgadujemy sąsiadów, po to, aby w sobotę zasiąść z nimi do wspólnego grilla – świetnie się bawiąc, ileż to razy obgadujemy nieobecnego członka rodziny, którego w gruncie rzeczy bardzo szanujemy…
Przecież gdyby im to ujawnić… Skończyłyby się grille z sąsiadem i szacunek w rodzinie. Zaczęła by się niechęć. Może nawet nienawiść. Na szczęście nic takiego się nie dzieje, a nie dzieje się właśnie dzięki tej społecznej umowie.
Polityk, premier, celebryta, prezydent USA, każdy z nas, po zdjęciu garnituru i krawata, czy po zdjęciu stroju roboczego, zakłada swoje ulubione kapcie i staje się zwykłym człowiekiem. Człowiekiem, który ma emocje, sympatie, antypatie i – o zgrozo! – używa czasem słów, których nie wydrukowałaby żadna szanująca się gazeta.
I całe szczęście!!! Bo takie zachowanie – to jest całkiem normalne zachowanie. Serio!
Nienormalne jest coś innego.
Wyobraźmy sobie na chwilę przeciętnego obywatela. Nazwijmy go Janek. Janek, to człowiek może trochę bardziej zafascynowany polityką niż inni. Nie tylko polityką, jest on też zainteresowany wieloma innymi rzeczami…
Otóż Janek kupuje w internecie prosty sprzęt do podsłuchu, zakrada się pod willę premiera Tuska, montuje pluskwę i nagrywa jego prywatne pogaduchy. Potem, dumny ze swojego dzieła, publikuje je w sieci.
Co się dzieje dalej? Dalej wkracza prokurator i wymachuje Jankowi przed nosem artykułem 267 Kodeksu karnego.
Sprawdziłem to dla Państwa. Paragraf pierwszy tego artykułu mówi jasno: kto bez uprawnienia uzyskuje dostęp do informacji dla niego nieprzeznaczonej, między innymi za pomocą podsłuchu, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Jeśli nasz Janek te rewelacje opublikuje, wciąż grożą mu te same 2 lata. To nie jest mandat za złe parkowanie. To poważne przestępstwo.
A teraz wróćmy do naszej rzeczywistości. Zamiast Janka mamy do czynienia z aparatem państwa. I to nie byle jakim aparatem. Aparatem, który za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości, spowodował, że za pomocą narzędzi takich jak Pegasus – rząd inwigilował obywateli, w tym polityków opozycji.
Podsłuchiwał wszystko, prywatne rozmowy, maile, nagrania… Mógł nawet podsłuchiwać ich nocne igraszki, kiedy telefon pozornie był wyłączony!!!
Ci ludzie, którzy to robili, nie byli amatorami z pluskwą z Allegro. Byli funkcjonariuszami publicznymi. I dla nich Kodeks karny jest jeszcze surowszy. Ten sam artykuł 267, w paragrafie czwartym, przewiduje dla funkcjonariusza publicznego za takie przestępstwo karę pozbawienia wolności do lat 3.
I tu dochodzimy do sedna tej afery.
Bo czy ktoś widział konwój, który zawozi winnych tego procederu do więzienia?
Czy słyszymy codzienne komunikaty prokuratury o postępach w ściganiu tych, którzy łamali prawo, depcząc fundamenty demokracji i prywatności?
Nie. Zamiast tego serwuje nam się festiwal oburzenia nad tym, że Tusk w prywatnej rozmowie nie mówił językiem Szekspira.
Że nazwał w sposób nieco wymykający się etykiecie, jakąś tam część mieszkańców Polski – obywateli kraju, którego jest premierem.
I moi drodzy, to jest typowe odwracanie kota ogonem. To jest też kpina z inteligencji obywateli. Aferą nie jest to, co polityk powiedział w rozmowie, której nikt z nas nie miał prawa usłyszeć.
Prawdziwą, mrożącą krew w żyłach aferą jest to, że państwo, które miało nas chronić, między innymi przed nielegalnym podsłuchem – samo stosowało nielegalny podsłuch. I jeszcze z pełną bezczelnością, wyniki tego działania publikuje!
Aferą jest to, że przestępcy, którzy za tym stali, wciąż chodzą wolno i prawdopodobnie śmieją się nam wszystkim w twarz, oglądając w telewizji skutki swoich nielegalnych działań.
Aferą jest to, że zleceniodawcy tych przestępców, śmieją nam się w twarz jeszcze głośniej!
Więc następnym razem, gdy ktoś będzie próbował Was epatować „szokującą taśmą”, zadajcie mu jedno proste pytanie: a kto trzymał mikrofon?
I dlaczego jeszcze nie siedzi?
I tak jak nie jestem fanem pana Mentzena, tak to jego nagranie polecam. I nie myślałem, że to powiem, ale BRAWO dla tego pana.
Opublikuj komentarz