Ładowanie

Rozmyślania przy porannej kawie

Siedzę sobie, Czytelniku z rana, przy filiżance dobrej kawy i zerkam na newsowe wiadomości z tego teatru, który uparcie nazywamy polską sceną polityczną. I nachodzi mnie taka refleksja, taka chęć, by szczerze, bez medialnego jazgotu i publicystycznej piany, zapytać o coś Ciebie – wyborcę Prawa i Sprawiedliwości. Ale zanim zapytam, pozwól, że wyłożę karty na stół. Bez złości, bez nienawiści, ot, kronikarski zapis kilku lat, które odcisnęły na nas wszystkich swoje piętno.

Pamiętasz, jak zaczęliśmy się dzielić? Jak nagle okazało się, że nie jesteśmy już po prostu sąsiadami z tej samej klatki, ale „gorszym sortem” i „prawdziwymi Polakami”? Jak precyzyjnie, z chirurgiczną dokładnością, odcięto od wspólnoty kolejne grupy. Najpierw sędziowie – „kasta”. Potem lekarze – „konowały”. Nauczyciele, artyści, ludzie z „wielkich miast”. I oczywiście oni, dyżurny wróg, zagrożenie dla samej istoty polskości – osoby LGBT. Słowa o „ideologii”, a nie o ludziach, o „tęczowej zarazie”, odmawianie im człowieczeństwa, odbieranie poczucia bezpieczeństwa. To nie była polityka, to była hodowla wrogości na przemysłową skalę. Każdy, kto nie pasował do wzorca, stawał się elementem obcym, potencjalnym zdrajcą.

A wszystko to skąpane w sosie strachu. Lęk przed uchodźcą, który rzekomo czyha u bram, by zniszczyć naszą kulturę, choć niewielu go na oczy widziało. Strach przed zgniłym Zachodem, przed Niemcem, który chce nas wykupić, przed Brukselą, która dybie na naszą suwerenność. Strach przed przyszłością, przed zmianą, przed wszystkim, co nieznane. Ta narracja, podawana codziennie w głównym wydaniu „Wiadomości”, kapała jak woda na kamień, drążąc w społecznej tkance głębokie rowy nieufności. Z jednej strony my – oblężona twierdza, ostatni bastion normalności. Z drugiej – cały świat, który się na nas uwziął. Proste, prawda? I jakże skuteczne.

Tylko wiesz, co jest w tym wszystkim najciekawsze? Mam pełną świadomość, że te argumenty, które Ci teraz przedstawiam, najpewniej Cię nie przekonają. Dlaczego? Bo mam wrażenie, że polityka przestała być dla nas sferą racjonalnej debaty, a stała się czymś na kształt religii. To już nie jest kwestia analizy programów, oceny kompetencji czy pamięci o niespełnionych obietnicach. To kwestia wiary. Wiary w Prezesa, w jedyną słuszną drogę, w opowieść o Polsce, która „wstaje z kolan”.

W tej nowej religii nie ma miejsca na wątpliwości. Fakty, które nie pasują do obrazu, są odrzucane jako „fejk newsy” i dzieło wrogiej propagandy. Logika ustępuje miejsca emocjom. Pamięć staje się elastyczna – wymazuje niewygodne cytaty, nagłe wolty i sprzeniewierzenia własnym ideałom. Liczy się przynależność do wspólnoty wiernych, wspólne rytuały, wspólny wróg. A kto próbuje tę wiarę kwestionować, nie jest już adwersarzem w dyskusji. Jest heretykiem. Apostatą. Zdrajcą. W takim układzie żadne dowody, żadne raporty NIK-u, żadne międzynarodowe analizy praworządności nie mają znaczenia. Bo wiara, z definicji, nie potrzebuje dowodów. Ona je zastępuje.

I tu dochodzimy do sedna. Do mojego pytania, które od początku unosi się nad tym tekstem. Skoro argumenty logiczne odbijają się od muru, skoro fakty są bezsilne wobec dogmatu, a pamięć bywa zawodna…

To co, na litość boską, by Cię przekonało, wyborco Prawa i Sprawiedliwości?

Ale tak szczerze, zapytaj sam siebie. Nie mnie, nie mediów, nie polityków. Co musiałoby się wydarzyć? Jaki obraz musiałbyś zobaczyć, jakie słowa usłyszeć, by w Twojej głowie zapaliła się lampka z napisem: „A może jednak nie mieli racji? Może dałem się zwieść? Może ta droga prowadzi donikąd?”. Czy byłby to moment, w którym osobiście dotknęłaby Cię zapaść w służbie zdrowia, na którą Twoi idole nie znaleźli remedium? A może gdyby Twojemu dziecku w szkole, zamiast rzetelnej wiedzy, zaoferowano kolejną dawkę ideologicznej papki? Albo gdybyś zobaczył w oczach bliskiej Ci osoby, która jest gejem lub lesbijką, prawdziwy, nieudawany strach, zasiany przez słowa tych, na których głosowałeś?

Czy musiałbyś stracić pracę przez polityczną decyzję? A może zobaczyć Polskę samotną, skłóconą ze wszystkimi sojusznikami, na marginesie Europy? Czy dopiero pustka w portfelu, taka realna, a nie ta z rządowej propagandy sukcesu, byłaby w stanie zachwiać Twoją wiarą? Czy istnieje w ogóle taka granica, za którą dogmat ustępuje miejsca rzeczywistości?

Pytam bez cienia ironii. Z autentyczną ciekawością. Bo dopóki nie zrozumiemy, co jest w stanie skruszyć ten mur wiary, będziemy tkwić w tym jałowym klinczu, okopani na swoich pozycjach, rzucając w siebie oskarżeniami. A zegar tyka. Dla nas wszystkich.

Więc, jak myślisz? Co by Cię przekonało?

Opublikuj komentarz