Wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich właściwie pozbawiły mnie złudzeń. Prosty rachunek matematyczny wskazał, że serce Polaków jest po prawej stronie – znacznie dalej od rozumu, niż wymagałyby tego racjonalność i zwykła ludzka przyzwoitość. Wygrały: skrajny populizm oraz patriotyzm definiowany hasłem „tu jest Polska”, czyli czynniki de facto oznaczające nacjonalistyczną ideologię „Polski dla Polaków”.
Zwyciężyła więc polaryzacja jaskrawsza niż niegdysiejsze neony, promocja siły i pięści przy jednoczesnym obśmiewaniu wykształcenia, dobrych manier, otwartości umysłu i zrozumienia dla szeroko pojętej inności – stylu życia, hierarchii wartości czy przekonań.
Techniczno-organizacyjne didaskalia pominę, bo przez minione tygodnie pojawiło się mnóstwo analiz i komentarzy dotyczących strategii, błędów kampanii czy medialnego przekazu. Zresztą, teraz nie ma to już znaczenia. Najwyraźniej nie miało to też znaczenia dla osób odpowiedzialnych za przegraną, osób, które zafundowały swojemu kandydatowi powtórkę z blamażu sprzed pięciu lat. Cóż, ludzkość wcale nie uczy się na błędach. Mądrość może i przychodzi z wiekiem… W bardzo wielu przypadkach jest to niestesty dopiero wieko od trumny.
Na finiszu kampanii, przed decydującym starciem, tlił się we mnie blady płomyk, płomyk, być może gasnącego właśnie kaganka wiedzy i oświecenia. Miałam nadzieję, że – chcąc nie chcąc – wygramy te wybory raz jeszcze. Może ostatni.
Zrobimy to dla tych, którym dzięki zrywowi z 15 października 2023 roku powierzyłyśmy kraj. Kraj umęczony i okradziony, kraj ze zdemolowanym filarem ustroju – trójpodziałem władzy, tym, który zastąpiono w wielu miejscach niemal ręcznym sterowaniem. I, wbrew Preambule do Konstytucji, zamieniono Polskę w państwo niemalże wyznaniowe, gdzie prawo boskie coraz wyraźniej przeważa nad tym ustanowionym.
Wierzyłam, że Polki w środku Europy, w połowie trzeciej dekady XXI wieku, staną po stronie życia swobodnego i bezpiecznego, którym same będą sterować. Że w razie zagrożenia będą miały pewność, że instytucje państwowe przyjdą im z pomocą.
Jakże naiwne było moje prywatne hasełko: „niepotrzebne parasolki, gdy korale włożą Polki”… Te 3-5 procent frekwencji, które według fachowych wyliczeń zabrakło, by przechylić szalę zwycięstwa, to zapewne w dużej mierze kobiety wkurzone. Pokazały one rządzącym – bo nie łudźmy się, te wybory były plebiscytem poparcia dla rządu – znamienny gest Kozakiewicza. I właściwie miały rację, bo niewykorzystane szanse się mszczą. Tego, co działo się, a może bardziej – tego co się nie wydarzyło przez minione półtora roku, nie ma sensu przywoływać. Możemy to skwitować jednym słowem: rozliczenia.
Mam nieodparte wrażenie, że ten patologiczny duopol polityczny od przeszło dwudziestu lat opiera się na niepisanej umowie: ani my wam, ani wy nam krzywdy nie zrobicie. I nawet jeśli przeważająca część prawicowych wyborców to mężczyźni w wieku 31-35 lat z wykształceniem podstawowym, zamieszkujący wsie, dla których Bóg, honor, ojczyzna, pięść i siła stanowią kwintesencję życia, to zabrakło racjonalnego podejścia kobiet. Kobiet, które w miejsce prezydenta konfliktu dałyby drugiej stronie kolejną szansę na realizację obietnic.
Chciałabym lepiej rozumieć kobiety głosujące na Nawrockiego i pod pewnymi względami nie jest to aż takie trudne. Facet z rodziną jak z obrazka, gdzie szacunek, wsparcie i miłość nie wydają się wyreżyserowane. Przystojny, wysportowany, emanujący siłą twardziela. Słowem: opoka, gwarant bezpieczeństwa dla najbliższych, za którymi pójdzie w ogień. Dla wielu z nas to ideał, rodem niemalże z filmów o Brudnym Harrym. Obiektywnie rzecz biorąc, rola prezydenta w polskim ustroju jest w 90% reprezentacyjna. On sam niewiele zdziała, a na to, czy będzie godnie reprezentował Rzeczpospolitą, czy kucał przy biurku Trumpa, nie mamy przecież wpływu.
Jednakże nie zrozumiem kobiet, które w naturalny dla siebie sposób zagłosowały na Nawrockiego, przekazując mu głosy oddane wcześniej na Mentzena – jednego z największych cyników na polskiej scenie politycznej. Mimo że mniej lub bardziej udanie kreuje się na libertarianina, Mentzen to człowiek o poglądach rodem z listów episkopatu.
Mentalnie tkwi w mrokach średniowiecza, uznając kobiety za podrzędne byty służebne, za które należy decydować, również w sprawach najintymniejszych. Uważa, że czasami można im sprawić przykrość, bo – parafrazując prawicowy slogan – „po prostu im się to należało”. Płatne studia, płatna służba zdrowia, niskie podatki w zamian za domy, grille i samochody – to wizja niczym trumpowska wizualizacja Strefy Gazy. Pomijam jego poglądy na obronność w kontekście wojny za naszą granicą, ksenofobię czy kult jednostki – jednostki, która na wszystko zarobi, byleby państwo nie przeszkadzało, a usłużna żona w tym czasie prowadziła dom. Pozostaje pytanie: DLACZEGO? Dlaczego, dziewczyny?
Jakkolwiek wzniośle to zabrzmi – Polska jest kobietą. To kobiety stanowią fundamenty rodzin, godząc wychowanie dzieci i prowadzenie domu z pracą zawodową, rozwojem osobistym, a często również z działalnością charytatywną. To nas jest wszędzie pełno. To my bierzemy urlopy, gdy chorują dzieci, i rezygnujemy z siebie, by opiekować się schorowanymi rodzicami.
Wciąż zarabiamy mniej i jesteśmy postrzegane jako słabsze, mniej inteligentne i mniej odporne, podczas gdy to więcej kobiet w Polsce kończy studia wyższe i na co dzień żyje multifunkcjonalnie. To my głośno krzyczałyśmy, gdy mężczyźni zaostrzyli prawo antyaborcyjne. To my podnosimy raban, gdy komuś dzieje się krzywda, bo nie potrafimy być obojętne na niesprawiedliwość. To my chodzimy na terapie, nie tylko by przepracować traumy, ale by poznać siebie, nauczyć się stawiać granice i po prostu stać się lepszym człowiekiem.
Dlaczego zatem tak wiele z nas opowiedziało się po stronie tych, którzy kwestionują niemal wszystko, co osiągnęłyśmy własną determinacją i pracą? Dlaczego, mając w rękach tyle atutów, akceptujemy patriarchalno-episkopackie status quo? Dlaczego w wyborze „mniejszego zła” kobiety postawiły na swoich mentalnych oprawców?
Widocznie nadal wszystkie jesteśmy ofiarami…
A może? Może po prostu byłyśmy wściekłe. I niech to będzie prawdziwa czerwona kartka dla rządu Tuska.
Opublikuj komentarz