Teatrzyk jednego aktora, czyli metoda Roberta Mazurka
Obejrzałem sobie ostatnio na Kanale Zero występ pana Roberta Mazurka, ten o rzekomych fałszerstwach wyborczych. I powiem szczerze, wkurzyłem się. Tak po ludzku, normalnie. I żeby była jasność: nie wkurzyłem się na jego wnioski, bo akurat sam mam opinię, że cała ta afera z masowym fałszowaniem wyborów przez PiS, jest może i nie do końca wyssana z palca, ale pomimo faktu, że jakieś tam nieścisłości wystąpiły, prawdopodobnie nie miałyby wpływu na wynik. Wkurzył mnie sposób. Styl, w jakim to zostało podane. Bo to, co zobaczyłem, to nie było dziennikarstwo. To była szopka.
Robert Mazurek jest dziś postacią, której nie da się w polskich mediach nie zauważyć. Facet ma gigantyczne zasięgi, a jego poranne rozmowy w radiu mają, jak podają źródła, ponad dwumilionową publiczność. Problem w tym, że za tą popularnością kryje się metoda, która z etyką dziennikarską ma tyle wspólnego, co serial dr House z prawdziwą salą operacyjną. Niby tu i tu tnie się na żywo, ale cele i standardy są jakby inne.
W swoim materiale Mazurek z lubością bierze na celownik Romana Giertycha i jego, jak to nazywa, „brygady internetowych wyznawców”, „sektę” i „silnych razem”. Z namaszczeniem punktuje absurdy ich oskarżeń, posługując się liczbami i danymi. I na pierwszy rzut oka wszystko gra. Jest teza (Giertych i jego ludzie krzyczą o fałszerstwie), jest antyteza (Mazurek z kartką w ręku udowadnia, że to bzdura). Tylko że to nie jest żadna rzetelna polemika. To jest starannie wyreżyserowany spektakl pod tytułem: „Patrzcie, jak efektownie zaoram wariatów”.
I tu leży pies pogrzebany. Dla Mazurka fakty nie są celem samym w sobie. One są jedynie amunicją w jego osobistej krucjacie, rekwizytem w przedstawieniu, w którym on sam gra główną rolę – jedynego sprawiedliwego, trzeźwo myślącego arbitra, który z wyżyn swojego intelektu spogląda na bandę oszołomów. Nie interesuje go wyjaśnienie sprawy, tylko upokorzenie adwersarza. Jak czytam w załączonym do sprawy raporcie analitycznym, dla Mazurka „forma jest ważniejsza od treści”, a w jego rozmowach „chodzi o to, żeby kogoś efektownie zaorać, upokorzyć lub przynajmniej ośmieszyć”. Ten występ jest tego podręcznikową ilustracją.
To jedna z bardziej irytujących mnie postaci w polskim dziennikarstwie właśnie dlatego, że on tę grę opanował do perfekcji. Wie, że klikalność i popularność buduje się dziś na emocjach, na konfrontacji, na tym, co analitycy zgrabnie nazywają „konfrontainmentem”. Dziennikarz staje się gladiatorem, a gość lub omawiany przeciwnik – zwierzyną, którą trzeba rzucić na pożarcie gawiedzi.
Tymczasem dziennikarz, nawet ten najbardziej stronniczy i z wyrazistymi poglądami, powinien zachować minimum szacunku dla drugiej strony. Powinien dążyć do prawdy, a nie do ubijania piany. A już na pewno nie powinien swoich oponentów politycznych, nawet tych, z którymi fundamentalnie się nie zgadza, nazywać „sektą”. To nie jest język debaty, to jest język pogardy. Mazurek z jednej strony wyśmiewa Giertycha, że „karmi swoją sektę”, a z drugiej robi dokładnie to samo – rzuca swoim widzom krwisty kawałek mięsa, utwierdzając ich w przekonaniu, że po drugiej stronie są tylko „wariaci”.
Jego słynne wywiady, w których, jak czytamy, „zastawia sidła na rozmówców” i „brutalnie” wykorzystuje każde ich potknięcie, to ta sama melodia. To nie jest dociekliwość, to jest polowanie. Gość w studiu nie jest partnerem do rozmowy, a obiektem do ośmieszenia. Celem nie jest wydobycie informacji, a wygenerowanie chwytliwego nagłówka i kolejnego wiralowego klipu pod tytułem „Mazurek masakruje”.
I to jest właśnie to, co mnie tak wkurza. Ta cyniczna gra pozorów, w której pod płaszczykiem rzetelności i obiektywizmu (bo przecież operuję liczbami!) przemyca się czystą pogardę i chęć upokorzenia. To degraduje debatę publiczną do poziomu walk w klatkach. Jest widowiskowe, jest klikalne, ale nie ma w tym za grosz misji, która powinna przyświecać dziennikarstwu. Jest za to show. A w tym show Robert Mazurek jest i reżyserem, i głównym aktorem. Szkoda tylko, że cierpi na tym cała reszta – widzowie i jakiekolwiek standardy.
Źródła:
- Wideo Roberta Mazurka, na podstawie którego powstał felieton: Kanał Zero (ID: IW3Zeg8oIdM)
Opublikuj komentarz